Byle jakie domy, byle jakie jedzenie, byle jaki film, byle jaka rozrywka. Byle jak mówimy, byle jak się ubieramy, byle jak wykonujemy swoje obowiązki. Nasze signum temporis. Żyjemy w czasach „bylejakości”. Topimy się w niej. Nie dbamy o aurę naszego otoczenia. Zadowalamy się łatwo i szybko substytutami, otaczamy się brzydkimi przedmiotami, zabijając poczucie estetyki. Pozwalamy, aby zarzucali nam umysł mnóstwem byle jakich bodźców i zanim się obejrzymy zaczynamy wchłaniać świat bezrefleksyjnie, a jeszcze częściej bezmyślnie.
Generalizuję? Tak, zatem jeśli Tobie, Droga Czytelniczko/Czytelniku nie jest wszystko jedno, a poczucie piękna mieści się w Twoich priorytetach, ten artykuł jest dla Ciebie.
Wyobraźmy sobie wnętrze salonu wypełnione sofą z opadającą bezładnie narzutą, fotel jeden i drugi, stolik ze stygnącą filiżanką kawy. Pod ścianą biblioteka uginająca się pod ciężarem książek (zakładając optymistyczny scenariusz), a gdzieś w kącie duża kwitnąca difenbachia. Czasami do tego podstawowego wyposażenia dodać możemy jeszcze kominek czy pianino. Typowe prawda? Nawet i ładne.
Na pierwszy rzut oka, ale co potem? Przypomniał mi się pewien monolog ze sztuki „Krum”, Hanocha Levina: „Na pierwszy rzut oka jestem wesoła i ładna. Ale jak tu zrobić żeby na świecie były tylko pierwsze rzuty oka?”. Z urządzaniem mieszkania jest podobnie. Nakarmiwszy oczy wystudiowanymi wnętrzami z katalogów, gdzie nieprzerwanie w modzie styl skandynawski, kopiujemy wszystko bez namysłu do naszych pokoi, łazienek, kuchni, które przypominają potem reklamy producenta mebli.
Spróbujmy zatem, siłą naszej wyobraźni, dodać do tego obrazka naturalne światło i ściany wypełnione wysmakowanymi obrazami/grafikami. Spokój i harmonia. Ta przestrzeń oddycha, mówi, dopiero teraz żyje. Wystarczy chęć, nutka finezji, wyobraźni.
Trudno wyobrazić sobie przedmiot, który na równi z obrazem/rzeźbą czy innym dziełem sztuki nada wnętrzu charakter. Charakter indywidualny – nie ma ryzyka, że w innym domu trafimy na identyczny obraz, jaki zdobi nasze wnętrze. Co więcej stanowić będzie odbicie naszych temperamentów, zwyczajów, nas samych.
Faktem jest, że sztuka nadaje prestiżu, szlachetności zarówno wnętrzu jak i samemu posiadającemu, ale przede wszystkim i to jest jej wartość największa, jest jak haust powietrza – zachłyśnięcie się nią jest odradzającym przeżyciem. Może nas motywować, jest naturalnym treningiem kreatywności, wzmaga poczucie własnej wartości.
Smakujmy sztukę, a tym samym zacznijmy ożywiać nasze ściany czymś prawdziwym i wartościowym. Niech pasja sączy się ze ścian!
Kto wie, może w którejś z Was obudzi się dusza kolekcjonera? Być może po zakupie piątego czy dziesiątego obiektu obudzi się w nas pewnego rodzaju odpowiedzialność kolekcjonerska, wymuszająca stworzenie swojej własnej estetyki i już nie będziemy potrafili przestać…Jedno jest pewne – tak jak nie da się mieszkać z osobą, która wiecznie nas irytuje, tak samo jest z dziełem sztuki. Dlatego kupujmy obiekty, które przynoszą nam przede wszystkim przyjemność. Nie patrzmy tylko i wyłącznie na rankingi artystów, bowiem tu nie ma miejsca na bezosobowe słupki i zimne kalkulacje. Kolekcja składająca się z dobrych i wartościowych obiektów zawsze będzie zyskiwać na wartości. Kupujmy dzieła sztuki dla nich samych, a przyjmując jakieś ramy starajmy się, aby były one warsztatowo i estetycznie dobre. Tylko tyle i aż tyle.
Nie bójmy się. Nie szukajmy pewności tam, gdzie jej nie ma. Bowiem w świecie sztuki nie może być jednoznaczności. Kluczem do sukcesu może być kontrolowany eklektyzm. Artdecowskie meble z lat 30tych zestawione ze współczesnym płótnem. Czemu nie. Antyczna, masywna szafa z wnęką, a w niej młody artysta. To jest to. Eksperymentujmy.
Dzieła sztuki nie mają na celu po prostu zdobić przestrzeni. Te przedmioty się „dotyka” zmysłami, poświęca się im czas. Nie patrzmy na nie, ale oglądajmy je. Wtedy i tylko wtedy staną się kontrapunktem dla otaczającej nas rzeczywistości, galopującego świata, relacji pozbawionych emocji.
Nie skazujmy się na to, że z naszym wnętrzem będzie jak ze wspomnianym monologiem czy miłością od pierwszego wejrzenia. Bowiem drugie spojrzenie wiele zmienia.
I tak, życzę Wam, aby po każdym zakupie i umieszczeniu dzieła w tym JEDYNYM odpowiednim miejscu towarzyszyło Wam zdanie Waltera Benjamina: „Najgłębszą fascynacją kolekcjonera jest wpisanie konkretnej rzeczy w magiczny krąg, w którym konkret ów zastyga, właśnie w chwili, gdy wstrząsa nim jeszcze ostatni dreszcz wywołany faktem jego nabycia”.